Początek... początku?
Zaktualizowano: 17 minut temu
Kiedy przyjechałam do Szwajcarii, moje ścieżki ograniczały się do tras wiodących z domu do pracy i z pracy do domu. Mijałam te same budynki, sklepowe witryny, a horyzont zamykały mury, w których spędzałam całe dnie. Żyłam w kraju, gdzie wierzchołki Alp wznosiły się nad chmurami, a ja nie dostrzegałam nic poza codzienną rutyną. Pewnego dnia powiedziałam sobie: "Nie chcę tak żyć." Chciałam więcej niż praca i mury, które zamykały mi świat. Zaczęłam odwiedzać miasta, ale wciąż czułam, że to nie to.
Wszystko zmienił urlop w Polsce. Pojechałam z przyjaciółką do Zakopanego. Bez kondycji, bez sportowej przeszłości, wyjechałyśmy koleją na Kasprowy Wierch. Kiedy usiadłam na szczycie i spojrzałam na góry, poczułam, jak ogarnia mnie spokój. Coś dziwnego i nieznanego – ciekawość, co kryje się za kolejnymi wierzchołkami. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że się zakochałam. Patrzyłam na te szczyty z poczuciem, że nie jestem ich warta. A jednak pragnęłam, żeby mnie pokochały, żeby stały się częścią mojego życia.
Po powrocie do Szwajcarii wróciłam do przeglądania map. Trafiłam na most wiszący Trift. Zapisałam go, ale wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłabym tam iść. Nie było kolejki, żeby mnie tam zawiozła. Minęło sporo czasu, a tęsknota za górami rosła. W końcu zdecydowałam się na pierwszy szlak.
Wybrałam Pilatus, ruszając z parkingu w Kriens. Każdy krok utwierdzał mnie w przekonaniu, że to jest moje miejsce na ziemi. W miarę jak wznosiłam się wyżej, zmęczenie ustępowało miejsca radości i spokoju. W górach nie było problemów ani chaosu. Była tylko ścieżka przede mną i ja – mała, ale szczęśliwa.
Z czasem zaczęłam chodzić sama. To w samotnych wędrówkach góry wystawiały mnie na próby. Spotkałam się z lawiną, panicznym strachem, osypującymi się kamieniami. Musiałam zmierzyć się z wiatrem, którego zawsze się bałam, i z samotnym przejściem przez lodowiec, które nie było najmądrzejszym pomysłem. Ale nawet te chwile uczyły mnie czegoś ważnego – pokory, cierpliwości i siły.
Każda wyprawa dawała mi poczucie wolności. Stałam się silniejsza i spokojniejsza. W górach nauczyłam się doceniać wszystko: promienie słońca, krople deszczu, uderzenia pioruna. Wędrówki pomagały mi zrozumieć, że to nie ja zmieniam góry, ale one zmieniają mnie.
Góry stały się moim przyjacielem, który nigdy nie zawodzi. To one uczą pokory i pokazują, że życie nie polega na zdobywaniu kolejnych szczytów dla chwili chwały. Chciałabym, żeby każdy, kto wyrusza w góry, zrozumiał, że to nie rywalizacja ani wyścig. To spotkanie z czymś, co jest ponad nami, a jednocześnie pozwala poczuć się jak w domu.
W górach każda chwila jest warta docenienia. To one grają główną rolę, a ja jestem tylko ich cichym obserwatorem – kimś, kto dzięki nim znalazł swoje miejsce i odnalazł siebie.
Comments